Bo ważne jest to ART

Ewa Kotus: Jesteś najwyższej rangi znawcą animacji poklatkowej, bo w roku 2008 jako producent filmowy filmu „Piotruś i wilk” zdobyłeś najwyższą światową nagrodę Oscara. Założyłeś Se-ma-for Film Festival, ściągając do Polski największe sławy. Szczyciłeś się kontaktami w różnych krajach i na różnych kontynentach, które trzeba było wykorzystać dla nas, dla Polski, pomimo dużych kosztów tego przedsięwzięcia. Szkoda, że taki potencjał dla naszej Ojczyzny został zmarnowany przez nieodpowiednie decyzje…

Suzie Templeton – brytyjska animatorka, reżyserka filmu “Piotruś i wilk”
oraz jej mąż Rosto – holenderski artysta i filmowiec

Zbigniew Żmudzki: W 2008 roku film „Piotruś i wilk”, w reżyserii Suzie Templeton zdobył statuetkę Oscara w kategorii krótkiego filmu animowanego. To film zrealizowany w Se-ma-forze, w koprodukcji z Brytyjczykami. Byłem polskim producentem tego filmu, a ze strony angielskiej był Hugh Welchman, który później na stałe osiadł w naszym kraju i między innymi był producentem takich znanych dzieł jak „Twój Vincent”, czy animowanej wersji „Chłopów”. Między innymi film „Piotruś i wilk”, a wcześniej oscarowe „Tango” rozsławiły w świecie nazwę studia Se-ma-for. Z tego też powodu doszedłem wtedy do wniosku, że dobrze byłoby to wykorzystać i stworzyć w Łodzi międzynarodowy festiwal filmów animowanych. Zdecydowałem się na to, żeby konkurs był tematyczny, jury miała oceniać animowane filmy lalkowe, z angielska ta technika nazywana jest stop–motion. Festiwal bardzo szybko zdobył międzynarodowe uznanie i uważano go za najważniejszy światowy festiwal tego typu animacji. Niestety nie uzyskał dostatecznego poparcia władz miasta Łodzi i pomimo tego, że powołane przez panią prezydent specjalne komisje oceniły bardzo wysoko wartość promocyjną festiwalu, to w ślad poszło bardzo mizerne dofinansowanie. Tego typu festiwale służą między innymi promocji miasta w którym się odbywają i zazwyczaj to główny sponsor. Ze względów finansowych Se-ma-for Film Festiwal padł po czterech wydaniach. Zresztą, przykro to powiedzieć, ale miasto, które samo siebie określa jako „Łódź filmową” nie potrafi zadbać o festiwale filmowe. W ciągu ostatnich lat padły takie festiwale jak Reanimacja, Se-ma-for Film Festiwal, Targowa Street Festival, Forum Kina Europejskiego Cinergia, Transatlantyk, no i wyprowadził się najsłynniejszy polski festiwal Camerimage.
– Grand Prix Se-Ma-For Film Festival 2013
International Competition
– Grand Prix Se-Ma-For Film Festival 2013
Polish Competition
E.K. Uczestniczyłam w jednej edycji Festiwalu jako juror w części narodowej jury. Były to cztery wspaniałe dni spotkań i dyskusji artystów ze świata i pokazy niezwykłych filmów. Pamiętam te filmy, choć minęło już dobrych kilka lat, bo były bardzo artystyczne. Te najlepsze były dopracowane z ogromną precyzją, aż trudno uwierzyć, że w lalkach, na ich twarzach, w ich budowie, w ich ubiorze, sposobie poruszania się, można zawrzeć tyle informacji o charakterze, o sposobie życia, o pochodzeniu, o nastrojach…
Z.Ż.: Można powiedzieć, że animacja lalkowa to polska specjalność. Pionierem był Władysław Starewicz, który w 1910 roku nakręcił pierwszy na świecie film z animacją lalkową i nie był to tylko eksperyment, ale obraz był wyświetlany w kinach. Nosił tytuł „Piękna Lukinada”. Ciekawa jest historia powstania tego dzieła. Starewicz, mieszkający w Kownie, na Litwie otrzymał kamerę z moskiewskiej wytwórni Chandżonkowa do realizacji materiałów filmowych z Litwy. Pierwsze materiały jakie wykonał dotyczyły przyrody znad Niemna. W jednym filmie zamierzał pokazać walki samców żuków jelonków. W trakcie filmowania, w lesie było zbyt ciemno, więc kręcenie postanowił przenieść do atelier. Kiedy próbował sfilmować walkę żywych żuków jelonków o samicę, okazało się, że po zapaleniu reflektorów zamierały one w bezruchu. Wpadł, więc na pomysł, aby uśpić tych „rycerzy”. Oddzielił ich kończyny i rogi od tułowia, potem z powrotem umieścił je na właściwym miejscu przy pomocy cieniutkich drucików. Walkę samców o samicę Starewicz filmował dzieląc ruch na poszczególne fazy i wykonując zdjęcia klatka po klatce.
Tak powstała pierwsza przestrzenna animacja poklatkowa. Po obejrzeniu na ekranie wywołanych zdjęć, doszedł do wniosku, że można by zrealizować krótka fabułą stosując odkrytą przez siebie metodę. Ubrał bohaterów w średniowieczne stroje, zbudował dekoracje i nakręcił poklatkowo historię walki rycerzy – żuków o rękę królewny – żukówny o imieniu Lukanida. Premiera „Pięknej Lukanidy” odbyła się w marcu 1912 roku w Moskwie.
Później Starewicz nakręcił jeszcze wiele filmów lakowych, w Rosji i we Francji.
Film lalkowy był też specjalnością mojego studia Se-ma-for. Lalkowy był pierwszy polski film wyprodukowany po II wojnie światowej „Za króla Krakusa” Zenona Wasilewskiego. Takie też były seriale „Miś Uszatek”, Miś Colargol”, „Pingwin Pik-Pok” czy ostatni zrealizowany w Se-ma-forze „Parauszek i przyjaciele”. Pomysł „Parauszka” to moje dzieło.
Niestety po moim przejściu na emeryturę i odejściu z Se-ma-fora studio zaprzestało działalności. Nowy prezes nie potrafił zachować studia i istniejącego wtedy muzeum animacji.
E.K.: Posiadasz ogromną wiedzę na temat filmu, bo po ukończeniu Wyższej Szkoły Filmowej w Łodzi, byłeś kierownikiem produkcji wielu słynnych polskich filmów fabularnych i seriali. Poznałeś zatem wszystkie tajniki związane z produkcją filmową. Współpracowałeś z wieloma słynnymi reżyserami. Którego z nich wspominasz z największym sentymentem?
Z.Ż.: Po Szkole Filmowej przeszedłem przez wszystkie szczeble kariery organizatora produkcji. Od asystenta kierownika produkcji, kierownika planu, II kierownika produkcji, kierownika produkcji, szefa produkcji Wytwórni Filmów Fabularnych w Łodzi a później Se-ma-fora, do producenta filmowego. Z wielkim sentymentem wspominam pierwszą pracę w 1976 roku przy filmie „Barwy ochronne” Krzysztofa Zanussiego. Byłem tam najpierw asystentem, a w połowie zdjęć na prośbę reżysera przeszedłem na plan zdjęciowy. Pan Krzysztof nie mógł za bardzo dogadać się z pierwszym kierownikiem planu i poprosił o zmianę. Dla mnie było to nowe, ważne zadanie. Kierownik planu to osoba, która zarządza ekipą filmową oraz statystami i organizuje ich pracę w trakcie zdjęć, tak aby reżyser mógł bez przeszkód tworzyć dzieło filmowe. Do moich obowiązków należało zorganizowanie wyjazdu ekipy i odtwórców do miejsca zdjęć, potem zazwyczaj reżyser, operator (Edward Kłosiński) i ja odbywaliśmy krótką naradę aby ustalić kolejność prac po czym ja szedłem organizować ustawienia planu, a reżyser z operatorem uzgadniali artystyczne szczegóły ujęć. Muszę się pochwalić, że byłem lubiany zarówno przez współpracowników jak i statystów i epizodystów. Film nosił roboczy tytuł „Wstęga Moebiusa” i epizodyści dali mi ksywkę „Moebius”. Wśród odtwórców było wielu studentów z którymi się zaprzyjaźniłem, a później zrobili karierę: Ilona Łepkowska (późniejsza „królowa” polskich scenarzystów), Mieczysław Hryniewicz, Hania Bieluszko, Joanna Pacuła, Żenia Priwieziencew…
Bardzo ważny dla mnie był film „Aria dla Atlety” Filipa Bajona, w którym zajmowałem się obiektami zdjęciowymi i ściśle współpracowałem ze scenografami Andrzejem Kowalczykiem i Andrzejem Przedworskim. Film był niesamowicie trudny w realizacji, i pokonywanie problemów dawało mi wielką satysfakcję.
Bardzo ważnym serialem, w którym debiutowałem jako kierownik produkcji było „Pogranicze w ogniu” Andrzeja Konica. Główną rolę zagrał tam Cezary Pazura. Gdy organizowałem zdjęcia próbne do obsadzenia głównych ról, moja żona powiedziała mi, że będzie w nich brał udział Czarek, którego przez cztery lata uczyła języka niemieckiego w liceum w Tomaszowie Mazowieckim. Prosiła abym zwrócił na niego uwagę i jakoś pomógł w obsadzeniu go przynajmniej w jakimś epizodzie. Na zdęciach próbnych okazało się, że wcale nie muszę za bardzo pomagać, bo Pazura był znakomity. Oczywiście podczas dyskusji po obejrzeniu nakręconych prób, zwróciłem reżyserowi uwagę na Pazurę i jeszcze na Olafa Lubaszenkę. Uważałem, że ta para powinna zagrać główne role w filmie. Andrzej Konic przyznał mi rację, i taka była obsada. Tak debiutował uczeń mojej żony, Czarek Pazura, chociaż serial był kręcony tak długo, że w międzyczasie zagrał rewelacyjnie w „Krolu” i tę role oficjalnie uznaje się za jego debiut.
Właściwie, to wszystkie moje filmy fabularne wspominam z wielkim sentymentem. Przy ich realizacjach poznałem znakomitych realizatorów, aktorów, a zwłaszcza wspaniałych ludzi z ekip filmowych.
Oczywiście, praca w Se-ma-forze przy produkcji filmów animowanych była dla mnie super ważna. Oscarowy „Piotruś i wilk”, filmy lalkowe Marka Skrobeckiego, debiuty absolwentów Szkoły Filmowej, serial o Parauszku… Na ten temat mógłbym mówić godzinami, więc możemy porozmawiać kiedyś indziej. 🙂

E.K.: Od wielu lat jesteś przewodniczącym jury Festiwalu FilmAT, dowodzisz zatem grupą jurorów w różnym wieku i z różnych krajów, którzy oceniają filmy turystyczne, korporacyjne i dokumentalne. Jesteś także zapraszany jako juror na inne międzynarodowe Festiwale o tym profilu. Co daje Ci praca w jury?
Z.Ż.: Rzeczywiście, stopniowo stałem się specjalistą od ocen filmów zwłaszcza o szeroko pojętej tematyce turystycznej czy promocyjnej. Zaczęło się to dosyć dawno gdy twój festiwal FilmAt (Międzynarodowy Festiwal Filmów Turystycznych i Korporacyjnych) mający wówczas siedzibę w Płocku przyznał specjalną nagrodę dla mojego studia Se-ma-for za propagowanie Polski i polskiej kultury w świecie, po zdobyciu Oscara przez film „Piotruś i wilk”. Byliśmy w świetnym towarzystwie, bo taką nagrodę wcześniej otrzymał np. Krzysztof Zanussi, czy Roman Polański. Dla mnie było to duże wyróżnienie. Rok później zadzwoniłaś do mnie z propozycją udziału w jury. Właściwie, to nie dałaś mi wyboru, bo byłaś bardzo stanowcza twierdząc, że jako laureat z poprzedniego roku muszę zostać członkiem jury. Ponieważ bardzo podobała mi się atmosfera festiwalu, a odkryłem na nim też nowe dla mnie kategorie filmowe, zgodziłem się i tak zaczęła się nasza współpraca. Przy okazji poznałem organizatorów podobnych festiwali z innych krajów, goszczących na FilmAt, zwłaszcza zrzeszonych w międzynarodowych organizacjach CIFFT (International Committee of Tourism Film Festivals) oraz w CINETOUR (Internationa Commitee of World Film Festivals).
Byłem zapraszany na festiwale w innych krajach, albo jako gość, albo jako juror. Były to festiwale w Portugalii, Turcji, Serbii, Grecji, Rosji i Francji. Przy okazji starałem się zaprezentować festiwalowej publiczności polskie filmy animowane zrealizowane w Se-ma-forze.
E.K.: Myślę, że najbardziej cenisz sobie udział jako juror w największym Festiwalu Filmów Korporacyjnych Cannes Corporate Media & TV Awards, bo oceniasz tam filmy pod kątem artystycznym, do czego masz najlepsze oko znawcy. Jak ważna jest strona artystyczna filmu?
Z.Ż.: Cannes Corporate Media & TV Awards to największy i najważniejszy światowy festiwal filmów korporacyjnych, czyli promocyjnych. Organizowany jest przez Alexandra Kammela który jest też dyrektorem CIFFT. Aleksander jest wielkim przyjacielem Polski, jego mama, urodziła się i wychowała w międzywojennej Polsce. Była córką uciekinierów z Rosji po bolszewickiej rewolucji. Po wojnie znalazła się w Austrii gdzie poznała ojca Aleksandra. Mówiła pięknie po polsku i kochała nasz kraj. Miałem szczęście poznania tej wielkiej damy i np. podczas festiwalu, który odbywa się co roku na jesieni w Cannes, mogłem z nią prowadzić długie rozmowy. Prawdę mówiąc, historia jej życia mogłaby być znakomitym scenariuszem filmowym.
Film korporacyjny to film realizowany przez przedsiębiorstwa, instytucje, organizacje, miasta, regiony lub kraje, przedstawiający, promujący ich działalność. Nie ma tam typowych krótkich reklam telewizyjnych. Takich filmów realizuje się na świecie bardzo dużo. Zazwyczaj mają bardzo duże budżety, w związku z czym realizatorzy mogą sobie pozwolić na poszalenie twórcze. Często stosują nowe techniki realizacji, dzięki czemu pomagają w rozwoju technologii filmowania.
W festiwalu bierze udział kilka tysięcy filmów, które konkurują w kilkudziesięciu kategoriach. Z tego tez powodu jury musi być duże, bo pojedynczemu jurorowi trudno byłoby obejrzeć i ocenić wszystkie filmy. Ja zostałem zaproszony do składu oceniającego filmy pod względem artystycznym: najlepsza reżyseria, najlepsze zdjęcia i najlepsze tricki i animacja. Oczywiście oglądam filmy po odpowiedniej wstępnej selekcji, więc jest ich zazwyczaj od 50 do 70. Organizatorzy festiwalu zapraszają mnie co rok już, chyba od 10 lat.
Gdy pierwszy raz oceniałem te filmy, pierwsza rzecz, która mnie zaskoczyła, to był ich wysoki poziom artystyczny i technologiczny. Znakomite zdjęcia, montaż, ścieżka dźwiękowa, tricki i praca reżysera. Wszystko było perfekcyjne i często trudno mi było zdecydować, które filmy są lepsze. Teraz, mam już taką praktykę w ocenianiu, że przychodzi mi to o wiele łatwiej, i może dlatego chętnie jestem zapraszany do jury.
E.K.: W tym roku podczas 19tej edycji Festiwalu FilmAT wszyscy jurorzy wybierają swój ulubiony film do nagrody specjalnej. Zdecydowałeś, że Nagroda Przewodniczącego Jury 19th FilmAT Festival, zostanie przyznana filmowi dokumentalnemu „Troublesome newcomers” – “Kłopotliwi przybysze” Leśnego Studia Filmowego Lasów Państwowych w Bedoniu. Dlaczego wybrałeś ten właśnie film?
Z.Ż.: Leśne Studio Filmowe Lasów Państwowych w Bedoniu koło Łodzi, to instytucja, działająca od wielu lat, realizująca znakomite filmy dokumentalne o tematyce przyrodniczej i ekologicznej. Jest tam kilku fanatycznych filmowców kontynuujących dzieło wielkich twórców filmów przyrodniczych takich jak Włodzimierz Puchalski czy Karol Marczak. To co robią to więcej niż profesjonalizm, trzeba być fanatykiem pracy aby tworzyć dzieła wymagające od realizatorów tak wielkiego poświęcenia. Film przyrodniczy to jeden z najtrudniejszych do nakręcenia filmów dokumentalnych. Wymaga mrówczej pracy i wielkiego zaangażowania.
W tym roku Studio z Bedonia zgłosiło kilka filmów do konkursu. Wszystkie znakomite, i wszystkie zasługujące na nagrodę. Film „Kłopotliwi przybysze” w głosowaniu jury otrzymał niewiele mniej punktów niż nagrodzone, ale wiadomo, że liczba nagród regulaminowych jest ograniczona. Jednocześnie, muszę przyznać, że film bardzo mi się podobał i uznałem go za jeden z najlepszych filmów festiwalu. Porusza bliski mi problem inwazyjnych roślin sprowadzonych nieopatrznie przez człowieka z innych odległych stron świata. Roślin takich jak nawłoć, czy czeremcha amerykańska, które zaczynają u nas dominować i wypierać rodzime gatunki.
E.K.: Dziękuję za bardzo ciekawą rozmowę.
Rozmawiała: Ewa Kotus
Tłumaczenie: Wojciech Jaworek