„Piotruś i Wilk” zdobył Oscara w roku 2008 w kategorii „Najlepszy krótkometrażowy film animowany”. Jest to wspólne dzieło łódzkiej spółki Se-ma-for Produkcja Filmowa i brytyjskiej firmy BreakThru Films. Reżyserem filmu jest Brytyjka Suzie Templeton. Film otrzymał wcześniej główną nagrodę – Kryształ Annecy oraz Nagród Publiczności na Międzynarodowym Festiwalu Filmów Animowanych w Annecy we Francji. Światowa premiera filmu miała miejsce we wrześniu 2006 r. w Londynie, a jego polska premiera kinowa – w listopadzie 2007 r.

Oscar dla “Piotrusia i Wilka”
wywiad ze Zbigniewem Żmudzkim

Bardzo lubię, gdy możemy pochwalić się talentem Polaków, ich profesjonalizmem, klasą i urodą, a Zbigniew Żmudzki jest tego najlepszym przykładem. Nasz godny, wyważony, przystojny Rodak pokierował ze strony polskiej pracami przy filmie „Piotruś i Wilk”, by doprowadzić do najwyższej nagrody filmowej – statuetki Oscara. Cały niebywały blichtr, który od lat towarzyszy Oscarowi i samej uroczystości galowej w Kodak Theatre przy Hollywood Boulevard w Kalifornii pozostawia niezwykłą aurę wokół zwycięzców. Ludzie filmu: aktorzy, producenci, kompozytorzy muzyki filmowej i inni twórcy, których twarze stają się często bardzo znane, właśnie od tej jednej oscarowej nocy, wznoszą się ponad normalność i zaczynają żyć własnym mitem. I spotykam tego kulturalnego, przystojnego Pana, który autentycznie dotknął oscarowych dywanów, i słucham, jak z odpowiednim dystansem do tego całego blichtru, opowiada mi o tej niezwykłej nocy.

kadr z filmu “Piotruś i Wilk”


Zbigniew Żmudzki: Mieszkaliśmy w hotelu oddalonym od Kodak Theatre około 150 metrów, więc trudno się dziwić, że zadecydowałem, iż na Oscarową Galę pójdziemy pieszo. Ale rano przy śniadaniu kierownik produkcji z ekipy „Katynia”, a było ich dużo, bo gdzieś ze dwadzieścia osób plus przedstawiciele telewizji, pyta czy jedziemy z nimi, czy mamy swój wóz. Zdziwiłem się bardzo, a oni zaczęli nas przekonywać, że nie ma możliwości przedostać się tam pieszo pomimo tak niewielkiej odległości, że po drodze jest tyle bramek, tyle przejść zamkniętych, strażników … Podchwycił to szybko mój animator i tak pożyczyliśmy od „katyniowców” piękną limuzynę. Oczywiście okazało się, że pomimo, iż była to niedziela i nie było ruchu, nieproste było pokonanie tych 150 metrów, ponieważ droga była zamknięta i trzeba było jechać dużym objazdem. Jechaliśmy już z pół godziny, z wrażenia zaczęło zasychać nam w gardle, gdy animator zapytał kierowcę, czy może posiada whisky. Limuzyna była luksusowa, gdzieś na piętnaście metrów długa, więc barek był w niej na pewno. Kierowca odparł, że whisky nie, ale szampan jest …

Ewa Kotus: I tak po królewsku z szampanem w ręku podjechaliście Panowie do czerwonego dywanu?

Zbigniew Żmudzki: No właśnie wcale nie, bo od razu odezwało się w nas nasze animacyjne sknerstwo (śmiech). Zdaliśmy sobie bowiem sprawę, że nie możemy wypić całej butelki, bo jesteśmy za bardzo spięci i podenerwowani i mogłoby nam się porządnie zakręcić w głowach, a po łyku, to szkoda. Jesteśmy przyzwyczajeni w animacji do tego, że każdy grosz wykorzystujemy, każdy korek, każdą szmatkę, która gdzieś w kącie się zawieruszyła, bo może się przydać na przykład na kapelusik dla Piotrusia, więc zrobiliśmy się bardzo gospodarni i praktyczni. I tak bez szampana dojechaliśmy do czerwonego dywanu, pokonując po drodze kolejne bramki i kontrole, nawet tę z wykrywaczem metalu.

Zbigniew Żmudzki ze statuetką Oscara

Ewa Kotus: A co czułeś stąpając po tym najsłynniejszym w świecie filmu dywanie obok wielkich gwiazd tak rozsławionych przez Amerykanów?

Zbigniew Żmudzki: No, na pewno towarzyszyły nam emocje. Gdy dojechaliśmy do Kodak Theatre, zobaczyliśmy dwa wejścia, jedno dla gwiazd i dla tych, którzy posiadali zaproszenia specjalne, dla nich istniała bowiem szansa na bezpośrednie wyjście na scenę, i drugie dla pozostałych gości. Czerwony dywan był przedzielony sznurkiem w proporcjach jedna trzecia i dwie trzecie. Ta mniejsza część była właśnie dla gwiazd, przed którymi znajdowały się trybuny z mnóstwem dziennikarzy, kabli, aparatury. Z drugiej strony też były trybuny, ale dla publiczności. I, gdy pojawiała się jakaś gwiazda, to ta publiczność głośno piszczała, tak w stylu amerykańskim. Trzeba było przejść ze 300 m po tym dywanie, posuwaliśmy się dość szybko, bo stojący w smokingach eleganccy panowie, z uśmiechem na ustach, pospieszali nas. Całość była przykryta dachem z półprzeźroczystej folii i całe szczęście, bo nieustannie padał deszcz, niezgodnie z tekstem piosenki, która mówi przecież, że w Kalifornii nigdy deszcz nie pada. Nieco dalej te dwa nurty się łączyły i już wszyscy wchodzili bez tego podziału. Kino Kodak Theatre jest wielkie, potężne, nie wiem, chyba ponad 3 tysiące ludzi się zmieści.

Ewa Kotus: A kogo z wielkich świata filmu spotkałeś?

Zbigniew Żmudzki: Od razu zwrócił moją uwagę George Clooney, bo przechodził to w jedną, a to w drugą stronę, chyba żeby wpaść jak najczęściej w oko kamery. Styszałem zresztą, że niektóre gwiazdy przychodzą tylko po to, żeby przejść po tym słynnym dywanie i, jeśli nie mają nominacji, na salę w ogóle nie wchodzą. Gdy tylko weszliśmy do środka od razu spotkałem Aleksandra Petrova, znakomitego animatora rosyjskiego, też nominowanego w naszej kategorii. Potem w barze rozmawiałem z Nikitą Michałkowem, którego film ,12″ nominowany był w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny. Trzeba powiedzieć, że wiele sław spotkałem tej wyjątkowej nocy i miałem okazję z nimi rozmawiać.

Suzie Tempelton

Ewa Kotus: Dlaczego Oscara odbierała tylko Suzie Templeton i Hugh Welchman? ·

Zbigniew Żmudzki: W naszej kategorii Oscar przyznawany jest nie dla studia filmowego czy producenta, tylko dla reżysera. Jest jeszcze taka opcja, że może to być osoba, która była inicjatorem filmu, pomysłodawcą. Skorzystał z tego angielski producent. Dlatego na parterze siedzieli tylko właśnie Suzie Templeton i Hugh Welchman, bo oni mieli szansę na wyjście na scenę, my natomiast siedzieliśmy na balkonie.

Ewa Kotus: Czyli podział publiczności na tę na parterze i tę na balkonie nie jest przypadkowy…

Zbigniew Żmudzki: Tak, na parterze siedziały gwiazdy i wszyscy nominowani, którzy mieli szansę na wyjście na scenę. Ciekawostką może być fakt, że rano już w hotelu zaczęły pojawiać się osoby w smokingach, bardzo elegancko ubrane, które, jak się okazało, były statystami wynajętymi przez organizatorów. Wszystko po to, żeby na parterze nigdy nie było wolnego miejsca. Jeżeli jakaś gwiazda chciała wyjść, nie wiem, na przykład po to, żeby napić się drinka lub po prostu zrezygnować i pójść do domu, to natychmiast jej miejsce zajmowali zamówieni statyści. Oczywiście, jeśli ta osoba wracała, to statysta ustępował jej miejsca. Wszystko po to, żeby kamera nie zarejestrowała ani jednego wolnego miejsca. Natomiast na balkonach była pełna swoboda, ludzie wychodzili, wchodzili, nie było żadnych z tym problemów.

Adam Wyrwas i Zbigniew Żmudzki ze statuetką Oscara

Ewa Kotus: Czy spodziewałeś się otrzymać Oscara?

Zbigniew Żmudzki: Miałem taką nadzieję, bo wiedziałem, że zrobiliśmy naprawdę dobry film. Oczywiście nikomu o tym nie mówiłem, bo nie chciałem zapeszać. Nawet, gdy Anglicy poprosili mnie o komentarz, który chcieli od razu puścić w świat, to wypowiadałem się oględnie, bo bałem się, że tej statuetki nie dostaniemy. Przysłuchiwałem się też temu, co mówili znawcy. Kilka miesięcy wcześniej na festiwalu w Wilnie oglądałem nominowany film rosyjski. Była tam też pewna krytyczka z Moskwy. Powiedziałem jej, że podoba mi się film ,Moja miłość” Pietrowa. A ona na to: “…bo nie widziałeś filmu “Stary człowiek i morze” tego samego reżysera, tutaj Aleksander Pietrov powielił wszystkie chwyty tamtego filmu, to nie jest dobry film, moim zdaniem”. Czyli mogłem mieć nadzieję, że ten film może już odpaść, bo tak jest postrzegany przez krytyków. Następny film „Madame Tutli-Putli” jest dobry, ale tylko nasz dostał przecież główną nagrodę – Kryształ Annecy na najważniejszym światowym festiwalu filmów animowanych w Annecy we Francji. Mało tego, nasz film dostał także nagrodę publiczności. Czytałem też liczne recenzje i reportaże. Na przykład w reportażu z Festiwalu w Annecy dyrektor Studia Miniatur Filmowych w Warszawie napisał, że obserwuje się renesans filmu lalkowego ze wspaniałym filmem „Madame Tutli-Putli” i że jest to kandydat do głównej narody. Tak było aż do momentu, gdy nie pojawił się film „Piotruś i Wilk”, który zakasował wszystkich. Publiczność po projekcji uhonorowała go owacjami na stojąco. Tak samo na bankiecie przed galą oscarową powiedział mi Aleksander Pietrov: „. no wiesz, ten Wasz „Piotruś i Wilk” w Annecy zakasował wszystkich i został tak dobrze przyjęty przez publiczność, wygracie tego Oscara. A Maciek Szczerbowski, Polak, który zrobił „Madame Tutli-Putli” (on wyjechał z kraju, gdy miał 11 lat, ale znakomicie mówi po polsku i używa takich polskich zwrotów, które mu się podobają), powiedział do mnie: “Wy mnie chyba zakasujecie, chyba zakasujecie…”

(od lewej) Hugh Welchman, Agnieszka Odorowicz, Zbigniew Żmudzki, Adam Wyrwas

Ewa Kotus: „Piotruś i Wilk” to ekranizacja baletu Sergiusza Prokofiewa. Jest to największa od wielu lat koprodukcja w polskiej animacji. Zdjęcia w wielkich dekoracjach zbudowanych w halach w łódzkim Centrum Filmowym i w Se-ma-forze trwały ponad 8 miesięcy. Ekipa produkcyjna liczyła ponad sto dwadzieścia osób. Film powstał w koprodukcji studia Se-ma-for, którym kierowałeś, z brytyjską firmą Break Thru Peter, przy współpracy norweskiego studia Storm i z udziałem finansowym telewizji Channel Four. W Polsce wykonano lalki, dekoracje, zdjęcia i cyfrową obróbkę obrazu. Publiczność nie zdaje sobie chyba sprawy z tego, jaką trzeba posiadać wiedzę, jakie doświadczenie, by zrobić tak wspaniały film.

Zbigniew Żmudzki: Myślę, że publiczność lubi filmy, które można zrozumieć, które są atrakcyjne wizualnie… Tu jest wszystko dobre – genialna muzyka Prokofiewa, świetna scenografia. Widziałaś film,„Ichthys” w reżyserii Marka Skrobeckiego? Opowiada o takim człowieku, który przychodzi do restauracji i zamawia rybę. Kelner przyjmuje zamówienie, wychodzi na zaplecze, ubiera się w strój rybaka i idzie złowić tę rybę. Łowi ją, łowi, łowi, aż w końcu ten biedny klient i cała restauracja rozsypują się. To jest film, dzięki któremu w Polsce pojawili się Anglicy. Długo szukali firmy, która mogłaby zrobić „Piotrusia i Wilka”. Ja wysłałem im z ofertą właśnie „Ichthys” i w odpowiedzi otrzymałem e-mail, że jest to absolutna rewelacja. Suzie Templeton uznała bowiem, że obraz ten jest bardzo bliski jej myśleniu o filmie animowanym, dlatego zrobił na niej tak kolosalne wrażenie. Napisała, że byłaby dumna, gdyby z jego twórcami mogła zrobić swój film. Zresztą tam w Los Angeles poznałem panią, która była odpowiednikiem naszego dyrektora Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej w Kanadzie i ten instytut bardzo dużo pieniędzy przeznacza właśnie na animację, bo to jest ich oczko w głowie. Osiągają więc niemałe sukcesy w tej dziedzinie, ich dwa animowane filmy były nominowane w tym samym roku do Oscara. I ta pani, gdy usłyszała, że ja jestem z Se-ma-for-a, od razu powiedziała: „Brawo, widziałam wasz film o takim facecie, który zamawiał rybę w restauracji, tylko nie pamiętam tytułu. Słuchajcie, to jest piękny film, szkoda, że w zeszłym roku nie dostał nagrody w Annecy i nie mógł być nominowany do Oscara”.

z czekoladowym Oscarem

Ewa Kotus: A co się czuje, gdy ogłaszany jest werdykt?

Zbigniew Żmudzki: Gdy filmy były wyczytywane, to nie ukrywam, że napięcie rosło i rosło. Pojawił się wtedy animowany ludzik – oni zawsze w tej kategorii dają taką animowaną postać, a nie aktora i to jest miłe – który, gdy wyczytuje tytuł zdobywcy, to ma usta zasłonięte kartką, żeby nie było widać ruchu warg. Animację przygotowują dużo wcześniej, natomiast na zapleczu siedzi aktor i mówi. Kiedy usłyszałem: „Peter and the Wolf”, to myślałem, że animator Adam Wyrwas, przy którym siedziałem, rzuci się na mnie i mnie udusi, ale zamarł w bez ruchu. A to on jest przecież impulsywnym człowiekiem, a ja oazą spokoju. W końcu to ja musiałem się na niego rzucić, a potem na koproducenta norweskiego i operatora angielskiego. Cztery rzędy niżej siedziała pani Agnieszka Odorowicz – dyrektor Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Żeby do niej dotrzeć, musiałbym wyjść na korytarz, to wszystko obejść, bo prawie każdy rząd miał swoje oddzielne wejście, więc musiałem przeskoczyć przez te cztery rzędy… Aż sobie zrobiłem mocnego siniaka na nodze …

(od lewej) Maciek Szczerbowski, Zbigniew Żmudzki, Suzie Tempelton, Adam Wyrwas

Ewa Kotus: Byliście Panowie wzruszeni.

Zbigniew Żmudzki: Niewątpliwie trochę się wzruszyliśmy, nawet nam łezki poleciały, ale dopiero, gdy już wyszliśmy na korytarz. Wszyscy składali nam życzenia, gratulowali nam wybitni twórcy animacji, słynni aktorzy i reżyserzy, także Nikita Michałkow wyszedł z jakiegoś drinka i gratulował.

Ewa Kotus: Ten Oscar to nagroda za wielki profesjonalizm, który osiągnęliście. ·

Zbigniew Żmudzki: Na sali obok nas siedział kompozytor muzyki do filmu „Mongoł”, który przedstawiając się powiedział, że jest z Finlandii. Od razu to podchwyciłem i powiedziałem: „To na pewno zna pan film, który był realizowany w moim studio „Nalle Luppakorva”. Szczerze się ucieszył, bo była to jego ulubiona dobranocka z dzieciństwa. Spieszę wyjaśnić, że Nalle Luppakorva to po fińsku „Miś Uszatek”.

Ewa Kotus: Wspaniały „Miś Uszatek”, kochają go wszystkie dzieci. Dziękuję za rozmowę.

Oscar dla “Piotrusia i Wilka”